31 sierpnia 2017 roku
Najważniejszym i najbardziej wyczekiwanym wydarzeniem ostatniego tygodnia było sympozjum
w Jackson Hole, na którym spotkali się przedstawiciele banków centralnych z całego świata. Tematem tegorocznej konferencji było „Wspieranie dynamicznej gospodarki globalnej” („Fostering a Dynamic Global Economy”). Inwestorzy czekali przede wszystkim na wypowiedzi Janet Yellen i Mario Draghi’ego, gdyż to decyzje FED i EBC mają wpływ na wartość dwóch najważniejszych światowych walut.
Janet Yellen w swoim wystąpieniu skupiła się przede wszystkim na kwestii stabilności finansowej. Szefowa FED opowiedziała się bardzo wyraźnie za utrzymaniem dotychczasowych regulacji sektora finansowego w USA, tj. między innymi za utrzymaniem ustawy Dodda-Franka, której zniesienie bądź nowelizację zapowiadał w swojej kampanii Donald Trump. Yellen argumentowała, że dzięki regulacjom powstałym po kryzysie 2008 roku system finansowy stał się bardziej odporny na różnego rodzaju ryzyka i zmniejszony został problem instytucji finansowych „zbyt dużych, by upaść” (too big to fail). Wypowiedź Mario Draghi’ego była skoncentrowana raczej na podtrzymywaniu i wspieraniu otwartości handlowej i współpracy, które szef EBC określił jako kluczowe czynniki dla przyszłego wzrostu gospodarczego ze względu na ich pozytywny wpływ na produktywność.
Jak więc widać ani Janet Yellen, ani Mario Draghi nie przedstawili konkretów co do dalszej polityki banków centralnych. Ich wypowiedzi pozostały raczej gołębie. W świetle braku przełomowych informacji tym bardziej dziwi rajd kontynuowany na parze EURUSD, która na początku tygodnia przekroczyła granicę 1,20 (pierwszy raz od przełomu 2014/2015).
Inwestorzy z coraz większym zainteresowaniem słuchają wypowiedzi i wyczekują decyzji banków centralnych, gdyż to właśnie polityka monetarna prowadzona przez poszczególne kraje może mieć decydujące znaczenie w kwestii kontynuacji (lub nie) hossy na giełdach. Z jednej strony wielu inwestorów wyczekuje załamania lub chociaż korekty, argumentując to czasem trwania obecnej hossy (od marca 2009 roku), która już teraz jest drugą co do długości hossą w historii (dłużej trwała jedynie hossa 1987-2000), a także tym, że od roku nie zanotowano na rynkach znaczącej korekty. Z drugiej jednak strony analitycy wskazują na wiele elementów, które w ich opinii będą wspierać hossę
w dalszym ciągu.
Jednym z najważniejszych elementów jest konsekwentny, ale nie nadmiernie szybki wzrost gospodarczy. Zbyt szybki wzrost mógłby w krótkim czasie doprowadzić do przegrzania gospodarki. Tymczasem amerykański PKB rośnie nie szybciej niż 2,5-2,8% rocznie. Także strefa euro i Japonia rosną w umiarkowanym tempie (japońska gospodarka w II kwartale urosła 4% i był to 11 z kolei kwartał wzrostowy, natomiast strefa euro – 2,2%, przy wzroście 1,6-1,9% w poprzednich kwartałach). Bank Światowy prognozuje wzrost dla całej światowej gospodarki na poziomie 3,4% w 2017 roku
i 3,5% w 2018 roku.
Drugim argumentem jest fakt, że wzrost cen akcji na Wall Street nie ma charakteru bańki spekulacyjnej, lecz jest poparty realnymi wynikami spółek. Wśród 500 firm wchodzących w skład S&P500 prawie 80% miało wyniki za ostatni kwartał lepsze od prognozowanych. Firmy generujące zyski, to także dywidendy dla inwestorów, co skłania do inwestycji w akcje, tym bardziej, że w relacji do bardzo drogich obligacji akcje są wciąż tanie, a zyski na akcjach o ok. 2% wyższe niż na obligacjach (rynek amerykański).
Zresztą także analiza wykresów indeksów nie wskazuje na krańcowy etap hossy (bańkę) – wykresy nie przyjmują kształtu krzywej wykładniczej, co zwykle charakteryzowało ostatnie etapy hossy. Indeksy stopniowo, przy niewielkiej dynamice i skrajnie niskiej zmienności pną się w górę.
Jeżeli ta „letnia temperatura” zostanie utrzymana, ale gospodarki będą się rozwijać na tyle prężnie, aby nie pozwolić wzrostowi na giełdach przerodzić się w silne przewartościowanie akcji, to hossa może być kontynuowana jeszcze bardzo długo, co oczywiście nie wyklucza krótkoterminowych korekt. Natomiast ten „złoty środek” dla wzrostu gospodarczego, który pozwalałby na rozwój bez zbyt szybkiego przegrzewania się gospodarek mogą wspierać decyzje banków centralnych.
Ostatni argument, który chciałabym przytoczyć, dotyczy rynku surowców. Historia pokazuje, że kiedy cykl koniunkturalny osiągał swój szczyt, drogie były także surowce, co wpływało na spowolnienie
w gospodarce. Tymczasem obecnie indeksy surowcowe poruszają się w okolicach wieloletnich minimów. Ostatnie spadki cen zbóż oraz ropy i surowców ropopochodnych pogłębiły jeszcze ten stan, pomimo dynamicznych zwyżek na metalach zarówno szlachetnych, jak i przemysłowych. Wystarczy zauważyć, że najbardziej popularny indeks surowcowy CRB w szczycie roku 2008 osiągnął poziom 462 punktów, a obecnie jest notowany w okolicach 170 punktów.
Wszystko, co napisałam powyżej, nie oznacza oczywiście, że na rynku nie ma żadnych zagrożeń,
a korekta czy bessa na pewno nie nadejdą. Rosnąca bańka na rynkach nieruchomości (szczególnie wyraźnie widoczna w Australii, Niemczech, Szwecji czy Kanadzie) bądź niespodziewane wydarzenia polityczne mogą opisywaną wcześniej równowagę zachwiać w bardzo krótkim czasie i mało spodziewanym momencie, co pokazały chociażby rynki w ostatni wtorek, kiedy po kolejnej próbie
z pociskami balistycznymi przeprowadzonej przez Koreę Północną wszystkie rynki świeciły się na czerwono, a indeks zmienności na S&P500 (indeks strachu VIX) odbił o 14%. Trzeba pamiętać, że po trwającej tak długo hossie, która wyceny amerykańskich akcji podniosła o ponad 250%, nawet mało znaczące wydarzenie bądź czynnik mogą doprowadzić do głębokich przecen.