Wydarzeniem szeroko komentowanym ostatniego weekendu była publikacja corocznego listu Warrena Buffetta do akcjonariuszy Berkshire Hathaway. Listy najbardziej znanego inwestora na świecie od lat są traktowane jako opis bieżącej sytuacji na rynkach i wskazówka, co będzie się działo na rynkach w najbliższych miesiącach.
Buffett w swojej najnowszej publikacji potwierdził to, co wiemy o jego strategii inwestycyjnej – wg Buffetta najlepiej kupować i trzymać w swoim portfelu akcje. Zasugerował przy tym, że akcje amerykańskich spółek są prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem w dłuższej perspektywie.
Jednocześnie zwrócił uwagę, że inwestycja w „obligacje to straszna pomyłka”. Argumentując swoją niechęć do obligacji, zwrócił uwagę na czynniki makroekonomiczne, a dokładnie na rosnącą od początku roku rentowność papierów dłużnych, która napędzana jest przez oczekiwania inflacyjne oraz masową podaż obligacji mających sfinansować obniżkę podatków prezydenta Trumpa. Obligacje o wysokim ratingu według Buffeta mogą zwiększać ryzyko portfela inwestycyjnego.
Dużo miejsca Buffett poświęcił także kwestii ryzyka i wysokim wycenom spółek. To ostatnie – zgodnie ze słowami inwestora z Omaha – były przyczyną braku okazji do dużych przejęć w ostatnim czasie, gdyż wiele z rozważanych w roku 2017 nie spełniało wymogu „sensownej ceny zakupu”. Brak przejęć z kolei spowodował bardzo silny wzrost gotówki i innych krótkoterminowych aktywów finansowych w posiadaniu Berkshire Hathaway.
Buffett nawiązał także do ostatnich spadków na giełdzie, szukając ich przyczyn w ucieczce inwestorów od akcji spółek, których zyski mogą być zagrożone z powodu wzrostu kosztu pożyczek dla firm (znów echa reformy podatkowej), w kierunku papierów dłużnych, których rentowność z kolei wzrosła. Przypomniał jednak swoją filozofię głoszącą, że choć akcje w krótkim terminie mogą spaść, nawet dość znacząco, to jednak wraz z wydłużaniem się horyzontu inwestycyjnego inwestora, zdywersyfikowany portfel amerykańskich akcji staje się stopniowo mniej ryzykowny niż obligacje.
Ja także chciałabym jeszcze wrócić do nieco szerszej analizy spadków z początku lutego, gdyż obraz tych kilku dni wydaje się być jeszcze ciekawszy niż się wydaje po spojrzeniu jedynie na wykres S&P500 czy innych indeksów. O tym, że w przeciągu zaledwie kilku dni rynki doświadczyły ponad dziesięcioprocentowej korekty, wszyscy wiemy. Najciekawszym jednak w tej gwałtownej wyprzedaży był fakt, że objęła ona wszystkie klasy aktywów, nawet te zwyczajowo ujemnie ze sobą skorelowane. Rentowność 10-letnich obligacji amerykańskich wzrosła (jeśli rentowność rośnie, to oznacza, że ich cena spada) nawet do 2,937 (15 lutego). Podobnie zachowywały się niemieckie 10-letnie papiery, których rentowność od 23 stycznia do 2 lutego wzrosła o ponad 20 pb, do 0,767 i przez kolejne dwa tygodnie, z niewielką korektą, utrzymywała ten poziom. Tak znacząca, skorelowana wyprzedaż akcji i obligacji nie zdarzyła się od początku 2009 roku.
Za wyprzedażą obligacji skarbowych poszły także papiery korporacyjne. Bank of America Merrill Lynch obliczył, że inwestorzy od 8 do 14 lutego wycofali z globalnych funduszy obligacji 14,1 mld dolarów. Był to piąty tygodniowy największy odpływ środków w historii. Z funduszy inwestujących w papiery śmieciowe odpłynęło w ramach tej kwoty ponad 10 mld dolarów i była to druga co do wysokości taka kwota, wycofana w ciągu jednego tygodnia w historii.
Na tym nie koniec. Co prawda 2 lutego podrożał dolar, ale euro potaniało o 0,4 proc., a funt brytyjski aż o 1 proc. Spadek cen zanotowało także złoto – o prawie 1 proc.
Kolejnym ciekawym aspektem tego załamania było, dlaczego do niego doszło? Wśród twardych danych ciężko znaleźć przyczynę spadków. 2 lutego przed otwarciem rynku zostały opublikowane pozytywne dane o rynku pracy, co w połączeniu z w większości pozytywnie zaskakującymi wynikami spółek (w USA trwał właśnie sezon publikacji wyników) dawało bardzo pozytywny obraz gospodarki. W tej bardzo pobieżnej analizie widać więc pewnego rodzaju oderwanie od fundamentów. Tym bardziej, że odreagowanie także przyszło wbrew danym z gospodarki. 14 lutego, gdy publikowano słabe dane o sprzedaży detalicznej, czy niższej od oczekiwań inflacji, ceny akcji rosły. Podobnie jak dzień później, kiedy światło dzienne ujrzały dane o spadku produkcji.
Można szukać też innych powodów, np. Robert Kaplan, szef Fed w Dallas, zasugerował, że w tym roku mogą nastąpić trzy kolejne podwyżki stóp procentowych, w czym niektórzy upatrują przyczyn. Z kolei James Bullard, prezes Fed w St. Louis, powiedział, że za skalę spadków i ich gwałtowność odpowiedzialny jest handel algorytmiczny. Inni z kolei twierdzą, że po tak długo trwających wzrostach napędzanych polityką pompowania gotówki w gospodarkę, a tym samym wywindowaniu wycen spółek do poziomów, jakich nie widziano od szczytu „bańki internetowej”, lutowe spadki były „najbardziej przewidywalną wyprzedażą wszech czasów”…
Skoro była taka przewidywalna, to dziwi nieco jej gwałtowność, a najbardziej niepokojącym sygnałem na przyszłość może być fakt, że choć krótkotrwała objęła swoim zasięgiem (prawie) wszystkie klasy aktywów.
Buffett w swojej najnowszej publikacji potwierdził to, co wiemy o jego strategii inwestycyjnej – wg Buffetta najlepiej kupować i trzymać w swoim portfelu akcje. Zasugerował przy tym, że akcje amerykańskich spółek są prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem w dłuższej perspektywie.
Jednocześnie zwrócił uwagę, że inwestycja w „obligacje to straszna pomyłka”. Argumentując swoją niechęć do obligacji, zwrócił uwagę na czynniki makroekonomiczne, a dokładnie na rosnącą od początku roku rentowność papierów dłużnych, która napędzana jest przez oczekiwania inflacyjne oraz masową podaż obligacji mających sfinansować obniżkę podatków prezydenta Trumpa. Obligacje o wysokim ratingu według Buffeta mogą zwiększać ryzyko portfela inwestycyjnego.
Dużo miejsca Buffett poświęcił także kwestii ryzyka i wysokim wycenom spółek. To ostatnie – zgodnie ze słowami inwestora z Omaha – były przyczyną braku okazji do dużych przejęć w ostatnim czasie, gdyż wiele z rozważanych w roku 2017 nie spełniało wymogu „sensownej ceny zakupu”. Brak przejęć z kolei spowodował bardzo silny wzrost gotówki i innych krótkoterminowych aktywów finansowych w posiadaniu Berkshire Hathaway.
Buffett nawiązał także do ostatnich spadków na giełdzie, szukając ich przyczyn w ucieczce inwestorów od akcji spółek, których zyski mogą być zagrożone z powodu wzrostu kosztu pożyczek dla firm (znów echa reformy podatkowej), w kierunku papierów dłużnych, których rentowność z kolei wzrosła. Przypomniał jednak swoją filozofię głoszącą, że choć akcje w krótkim terminie mogą spaść, nawet dość znacząco, to jednak wraz z wydłużaniem się horyzontu inwestycyjnego inwestora, zdywersyfikowany portfel amerykańskich akcji staje się stopniowo mniej ryzykowny niż obligacje.
Ja także chciałabym jeszcze wrócić do nieco szerszej analizy spadków z początku lutego, gdyż obraz tych kilku dni wydaje się być jeszcze ciekawszy niż się wydaje po spojrzeniu jedynie na wykres S&P500 czy innych indeksów. O tym, że w przeciągu zaledwie kilku dni rynki doświadczyły ponad dziesięcioprocentowej korekty, wszyscy wiemy. Najciekawszym jednak w tej gwałtownej wyprzedaży był fakt, że objęła ona wszystkie klasy aktywów, nawet te zwyczajowo ujemnie ze sobą skorelowane. Rentowność 10-letnich obligacji amerykańskich wzrosła (jeśli rentowność rośnie, to oznacza, że ich cena spada) nawet do 2,937 (15 lutego). Podobnie zachowywały się niemieckie 10-letnie papiery, których rentowność od 23 stycznia do 2 lutego wzrosła o ponad 20 pb, do 0,767 i przez kolejne dwa tygodnie, z niewielką korektą, utrzymywała ten poziom. Tak znacząca, skorelowana wyprzedaż akcji i obligacji nie zdarzyła się od początku 2009 roku.
Za wyprzedażą obligacji skarbowych poszły także papiery korporacyjne. Bank of America Merrill Lynch obliczył, że inwestorzy od 8 do 14 lutego wycofali z globalnych funduszy obligacji 14,1 mld dolarów. Był to piąty tygodniowy największy odpływ środków w historii. Z funduszy inwestujących w papiery śmieciowe odpłynęło w ramach tej kwoty ponad 10 mld dolarów i była to druga co do wysokości taka kwota, wycofana w ciągu jednego tygodnia w historii.
Na tym nie koniec. Co prawda 2 lutego podrożał dolar, ale euro potaniało o 0,4 proc., a funt brytyjski aż o 1 proc. Spadek cen zanotowało także złoto – o prawie 1 proc.
Kolejnym ciekawym aspektem tego załamania było, dlaczego do niego doszło? Wśród twardych danych ciężko znaleźć przyczynę spadków. 2 lutego przed otwarciem rynku zostały opublikowane pozytywne dane o rynku pracy, co w połączeniu z w większości pozytywnie zaskakującymi wynikami spółek (w USA trwał właśnie sezon publikacji wyników) dawało bardzo pozytywny obraz gospodarki. W tej bardzo pobieżnej analizie widać więc pewnego rodzaju oderwanie od fundamentów. Tym bardziej, że odreagowanie także przyszło wbrew danym z gospodarki. 14 lutego, gdy publikowano słabe dane o sprzedaży detalicznej, czy niższej od oczekiwań inflacji, ceny akcji rosły. Podobnie jak dzień później, kiedy światło dzienne ujrzały dane o spadku produkcji.
Można szukać też innych powodów, np. Robert Kaplan, szef Fed w Dallas, zasugerował, że w tym roku mogą nastąpić trzy kolejne podwyżki stóp procentowych, w czym niektórzy upatrują przyczyn. Z kolei James Bullard, prezes Fed w St. Louis, powiedział, że za skalę spadków i ich gwałtowność odpowiedzialny jest handel algorytmiczny. Inni z kolei twierdzą, że po tak długo trwających wzrostach napędzanych polityką pompowania gotówki w gospodarkę, a tym samym wywindowaniu wycen spółek do poziomów, jakich nie widziano od szczytu „bańki internetowej”, lutowe spadki były „najbardziej przewidywalną wyprzedażą wszech czasów”…
Skoro była taka przewidywalna, to dziwi nieco jej gwałtowność, a najbardziej niepokojącym sygnałem na przyszłość może być fakt, że choć krótkotrwała objęła swoim zasięgiem (prawie) wszystkie klasy aktywów.